Przejdź do treści

Light Scene

Medytacja – jesienna rutyna

Jesień to czas zbierania plonów, tego co kiełkowało w nas zimą, wyrosło na wiosnę i zakwitło pięknie latem.

Jesienna rutyna to u mnie poranna medytacja, żeby powoli zatrzymywać się z letniego pędu.

Siadam na poduszce, pamiętając o prostych plecach. Zatrzymuję się, by wejść lepiej w nadchodzący dzień. Skupiam się na świadomym oddechu i na dźwiękach, które mnie otaczają. Szum wiatraka w pokoju obok, cykanie zegara na komodzie, oraz ciche dreptanie kota pomagają mi zatopić się w byciu tu i teraz. W ciągu dnia łapię się na tym, że samo przypomnienie sobie tych dźwięków mnie uspokaja.

I musisz wiedzieć jedno. Nie jestem mnichem z zakonu, który godzinami potrafi medytować w bez ruchu. Ja wytrzymuję góra 5 minut. Moja droga z tą dziedziną dopiero się rozpoczęła. Chciałam się nią z Tobą podzielić, ponieważ doprowadziła mnie do dalszych refleksji.

Joga i medytacja są satysfakcjonującymi praktykami wtedy, kiedy jest mi dobrze w życiu.

Jednak przecież nie zawsze jest pięknie i pozytywnie.

Najbardziej doceniam mentalną wartość jogi oraz medytację, kiedy przychodzą gorsze dni albo choroba. Wtedy świat nie jest kolorowy, a ostatnie o czym chcę myśleć to miłość i wdzięczność.

Moja nauczycielka jogi powiedziała mi kiedyś, że na jesień trzeba POZWOLIĆ sobie odpocząć. Po tych słowach coś we mnie pękło. Niby oczywiste, a nie było takie przez tyle lat.

Ostatnio natknęłam się na cytat, który uświadomił mi, że każdy nastrój jest wyjątkowy.

“Melancholia to szczęście bycia w smutku.”

Gdy przychodzą gorsze dni skupiam się na tym, co ze sobą przynoszą. Przecież nic nie pojawia się w naszym życiu bez przyczyny. Choroba każe mi się zatrzymać. Wskazuje obszar jakim powinnam się zająć. Nie neguję jej. Utożsamiam się z nowym dniem i rutyną, która odbiega zupełnie od tej mi znanej. Siadam wygodnie i trochę jako obserwator żyję w nostalgii i melancholii, bo wiem, że wszystkie emocje są mi potrzebne do przepracowania czegoś ważniejszego.

Czasem to zwykła możliwość bycia w domu, pod kocem. Poświęcenie się temu, na co nigdy nie ma czasu. A innym razem to coś większego. Sygnał organizmu, że coś zaniedbałam. Bolące gardło? Być może powiedziałam o słowo za dużo. A może właśnie czegoś komuś nie powiedziałam. Może sobie? Może zapomniałam się utulić, pędząc w życiu i w pracy. Nie dając sobie czasu na refleksję, na oddech.

Czasem mniej znaczy więcej.

Chciałabym żyć już tylko w taki sposób, żeby słuchać siebie i swojego organizmu. Znaleźć w ciągu dnia chwilę na zatrzymanie się i na medytację. Chciałabym, choć nie zawsze jest ku temu sposobność. Jestem tylko człowiekiem. Nie zawsze udaje mi się powstrzymać pęd utartych wzorców, czy po prostu swój temperament.

Jak w takim razie żyć?

Starać się. Pamiętać o tym, by przystanąć i złapać oddech. Jednego dnia się uda, innego nie. Ale z czasem tych udanych dni będzie coraz więcej.

I pozwolić sobie również na te nieudane. Każdy etap jest ważny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *