Czy będąc małą dziewczynką też chciałaś zostać czarownicą, wróżką, czarodziejką? Chciałaś mieć magię w palcach i rzucać czary? No to możemy uścisnąć sobie dłonie. Ja wciąż czekam na swój list z Hogwartu. Harry Potter to tylko jedna z wielkich magicznych przygód, która mnie spotkała. Wcześniej były dziecięce seriale o czarodziejkach (Winx, Czarodziejska z księżyca itp.). Temat magii przewija się całe moje życie.
Nie wiele jeszcze wiem o naszych korzeniach. O tradycjach, które miały miejsce na ziemiach, na których dzisiaj żyję. Wiele z nich zostało przykrytych kolebką chrześcijaństwa. Daty znanych nam świąt są te same i wiele z nich ma swoje korzenie w tradycji słowiańskiej.
Chciałabym opowiedzieć o Magdzie, którą poznałam na warsztatach jogowych. Prowadziła je wraz z Anią z Anahata, o której mogliście czytać w poście Joga by Ania.
Lubię spotykać osoby pełne pasji w tym co robią. Osoby rozsiewającą wokół siebie aurę, która intryguje. Zawsze zależy mi na tym żeby poznać tą osobę. Nie tylko dla oddania autentyczności na zdjęciach, ale po prostu z czystej przyjemności przebywania w doborowym towarzystwie. W moim fachu działam bardziej jak artysta niż fotograf. Szukam muzy, natchnienia. Uwielbiam ludzi niepozornych, wymagających i nietuzinkowych. Takich, do których potrzebna jest instrukcja obsługi. Lubię poznawać takie osoby na swój sposób, błądzić pomiędzy tym co już poznałam, a tym czego się domyślam. Nawet jeśli to balansowanie nad wulkanem gotowym wybuchnąć w każdej chwili.
Takim wulkanem okazała się być Magda, choć sama raczej lubi określać siebie jako tajfun. Pełna wigoru i butności, a przy tym z ogromną wiedzą na temat jogi, jak również na tematy wiedźmowe.
No spadła mi z nieba.
Swoją duchową ścieżkę zaczęłam już wiele lat temu. Zwrócenie się w stronę natury i jej rytmu było czymś naturalnym. Choć bujam w obłokach, to zawsze dość sceptycznie podchodzę do nowości i wszelkiego rodzaju wierzeń. Czy to nie kolejna bajka – wymyślona historia, która ma nadać sens życiu i śmierci? Dlatego tak oczarowało mnie pogaństwo i zawierzenie naturze. Pory roku, naturalny rytm życia to coś, z czym ludzie żyją od dawien dawna. Można to poczuć, zbadać, dotknąć, zobaczyć na własne oczy. Nie potrzebuję więcej dowodów, ani zawierzeń obcych mi osób, żeby wiedzieć, to co sama widzę i w czym biorę udział. Nie neguję żadnej religii, ani wiary. Wszystkie są dla mnie tak samo piękne, oparte na korzeniach i tradycjach, z miejsc, z których pochodzą.
Od razu wiedziałam, że będę chciała spotkać Magdę kolejny raz, więc jak tylko powiedziała mi, że chciałaby zobaczyć siebie w moim obiektywie, od razu zaczęłam snuć plany jej sesji zdjęciowej.
Chodzież, do której się udałam, oczarowała mnie panoramą jezior. Pojechałyśmy na przejażdżkę po okolicznych zbiornikach wodnych w celu znalezienia idealnego miejsca na zdjęcia. Wyobraź sobie tą magiczną aurę: listopadowy poranek, mgła nad jeziorem jeszcze się nie podniosła, a w tym krajobrazie drzewo leżące na brzegu, wyrwane wraz z korzeniami. Widok jak z pocztówki. Wybór miejsca był oczywisty, tym bardziej, że Magda była z nim emocjonalnie związana. Tak właśnie lubię tworzyć i pokazywać fotografowane osoby, w ich ulubionych miejscach, w sytuacjach, które coś dla nich znaczą.
Zanim jednak zaczęłyśmy zdjęcia, Magda zabrała mnie do swojego domu, który różnił się od wszystkich domów w których byłam. Czułam się jak w domku Świętego Mikołaja, tylko takiego co rzuca czary i kopci w kociołku. Na wejściu powitały mnie koty, a to zawsze dobry zwiastun.
W kuchni, która była sercem domu było tyle różności i bibelotów, że musiałabym tam siedzieć z parę dni, żeby przyjrzeć się każdej i dostrzec te ukryte, znaczące elementy i symbole. Suszące się zioła, własno robione dżemy i przetwory z pozyskanych z lasu owoców, o których nie wiedziałam, że są jadalne. Najpiękniejsze było to, że Magda pała do tego taką miłością i zapałem? Do tego kucharzy jak mało kto. Miałam przyjemność jeść jej wyroby, dżemy, ciastka i najwilgotniejszy piernik, wegańskie burgery i bułki. Jej przepisy i spojrzenie na świat możecie podpatrzeć na Green Scarf.
Zafascynowana zwiedzałam dalej, głaszcząc jedną ręką koty, a drugą robiąc zdjęcia tym wszystkim cudownym drobiazgom.
Zazwyczaj w dzień sesji mam stresa, czy pogoda dopisze, czy nie wyjdziemy za późno, a tym samym czy nas mrok nie zaskoczy. W tym przypadku poddałam się temu co będzie, bo wierzyłam, że wyjdzie tak, jak ma wyjść, nawet jeśli zaczniemy zdjęcia godzinę później niż planowałyśmy. I tak też się stało. Był czas na plotki, na opowieści o wiedźmach, na wegański piernik i kawę. I był też czas na zdjęcia. A jak już się rozkręciłyśmy to wszystko poszło samo.
Myślę, że to nie koniec naszej współpracy i znajomości. Mam dla Magdy już kolejne pomysły na zdjęcia, zwłaszcza, że rok zaczyna się od wiosny, która daje spore pole popisu dla świtezianek i innych pogańskich duszków.
Wtedy też (8 marca) startuje kurs Magdy “Wypuść wiedźmę z lasu”. Jeśli masz ochotę dołączyć i odbyć magiczną przygodę w swoim życiu to zapisz się tutaj.