Przejdź do treści

Light Scene

Moja historia z jogą zaczęła się właśnie po zapoznaniu Ani.

Już po pierwszym telefonie, kiedy to zapisywałam się na zajęcia, wiedziałam że trafiłam na dobrą osobę. Jej kojący głos utwierdził mnie w przekonaniu, że jestem tam, gdzie zawsze miałam być.

Jej zajęcia to prawdziwe slow flow. Asany przepływają z jednej w drugą, bez zbędnych przerw i przystanków. Wdech i wydech wychodzi naturalnie. Gdy jest za mocno, zawsze możemy zejść do kojących pozycji. Nikt nikogo nie pogania, nikt nie ocenia. Dewizą Ani jest “bycie tu i teraz”, a więc pozwalanie swojemu ciału na to, czego potrzebuje. Bo wolą naszego ciała jest codziennie coś innego. Bo my jesteśmy codziennie inni, zmagamy się z różnymi rzeczami. Dobrze jest pozwolić sobie na szybkie tempo, ale i na odpoczynek.I to zawdzięczam Ani. Uświadomiła mi, że zawsze mam wybór, że nie muszę pędzić, że chwila wytchnienia to oznaka świadomości własnego ciała i płynącej z tego mądrości.

Czegoś jednak o Ani nie wiecie, a ja się jedynie domyślałam. Jej determinacja i zaangażowanie, którego nie zniszczyła nawet poważna kontuzja.Po pół roku mojej regularnej praktyki w studio, Ania złamała staw skokowy. To chyba jedno z gorszych miejsc jakie może kontuzjować jogin, zwłaszcza po diagnozach jakie otrzymała od lekarzy. O przykrych wiadomościach, że “o powrocie na macie może zapomnieć”. Myślę że ciężar tego zrozumie tylko ten, kto tak jak Ania, oddał życie swojej pasji, która w ciągu sekundy została mu odebrana.

Jednak Ania się nie poddała. Kroczek po kroczku, rehabilitacja, łzy, ćwiczenie za ćwiczeniem i wróciła na matę. Ze zdwojoną siłą, z energią i siłą, która inspiruje. Z nowymi wyzwaniami i pomysłami którymi zaraziła mnie oraz inne osoby. Jej historia pokazuje mi przewrotność losu, w którą wierzę już od dawna. W ten cichy chichot, który zapędza nas w kozi róg życia, po to żebyśmy się zatrzymali i zaczęli w końcu robić to, do czego zawsze brakowało nam odwagi.

Czuję że cała ta historia musiała się wydarzyć, dla Ani, dla bliskich jej osób, dla uczestników jej zajęć i dla mnie. Największą ironią losu jest fakt, że w dzień kontuzji, miałyśmy zrobić jej jogową sesje. Tą na którą teraz patrzycie, a która wtedy nie oddałaby tyłu emocji, które budzi teraz. Zwłaszcza gdy patrzy się na bliznę, namacalny ślad przewrotności życia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *