Przejdź do treści

Light Scene

Sesja kartonowa i rozterki fotograficzne na nowy rok

Nowy rok kojarzy mi się przede wszystkim z porządkami i z układaniem swoich spraw od nowa. Dlatego sesja rodzinna z przeprowadzką do nowego domu i kartonami w tle wydała się być idealna na ten czas.

Kamila i Marcin postawili przede mną nie lada wyzwanie. Miało być rodzinnie, może trochę świątecznie zważywszy na to, że był to czas Bożo Narodzeniowy. Jednak główna idea zakładała upamiętnienie ich ważnego momentu w życiu, jakim była przeprowadzka do nowego domu.

Czy sesja w nieskończonym domu, z betonowymi schodami w tle, kawą na budowlanym stoliku i pustymi kartonami, mogła się udać i wyjść ładnie?

Pomysł wydał mi się ekscentryczny i niecodzienny, a do takich lubię podchodzić najbardziej. Po paru wykonanych zdjęciach szybko nabrałam przekonania, że fajnie to wyjdzie. Dziewczynki – Kasia i Tosia, wulkany energii, nadały tempo całemu spotkaniu. Były wszędzie i wszędzie upominały się o zdjęcie i zabawę.

Dzieci są doskonałym rozluźnieniem jeśli chodzi o atmosferę na sesji. Szczere i pełne radości.

Jedynym wyzwaniem pozostaje zawsze ich ruchliwość. Po kilku minutach pogoni za ich wyczynami, kucania, klękania i kładzenia się wszędzie, tak by złapać je w ruchu, byłam spocona jak po maratonie.

Lubię jednak to zmęczenie, bo się w nim zapominam. Liczy się wtedy tylko małe okienko obiektywu, w którym staram się ująć jak najlepiej coś więcej niż tylko ładny portret.

Pomocny był też fakt że z Kamilą i blizniaczkami znałyśmy się z poprzedniej sesji w szalonym klimacie “Alicji w Krainie Czarów”.
W takich przypadkach czuję jakbym wpadała do znajomych na kawę, robiąc przy tym zdjęcia dla upamiętnienia. I coraz częściej dochodzę do wniosku, że chciałabym, aby tak przebiegały wszystkie sesje, które prowadzę. Z pełnym zaufaniem i luźną atmosferą, po których zdjęcia wychodzą tak, że wraca się do nich z miłą chęcią.
Przeglądając własne domowe portfolio z minionego roku, dostrzegłam że najlepsze momenty uchwyciłam wtedy, kiedy już nikt nie zwracał uwagi na mnie i na aparat. Kiedy moje pstrykanie stało się niezauważalne i pomijane.

W domowym zaciszu, w którym spędzam czas łatwiej o taki moment. Nie mogłabym przecież przesiadywać tyle u Was, czekając godzinami na odpowiednie rozluźnienie. Zresztą myślę, że moja obecność i tak nie zostałaby niezauważona 😀

Daje to jednak to myślenia. Składam puzzle tej układanki i jeszcze nie mam pełnej pewności jak to wszystko zgrabnie połączyć. Żeby być i jednocześnie nie być w trakcie fotografowania. Żeby dać rodzinie na sesji poczucie, że nie muszą się mną przejmować i mogą robić to, co zwykle robią jak są sami. Czy to możliwe żeby nie przejmować się myślami “jak wyjdę na zdjęciu”, jeśli dopuści się do takiego totalnego rozluźnienia? Czy nie zmarnujesz w ten sposób czasu sesji zdjęciowej, układając się w pozy, które mogą wyjść nieatrakcyjnie?
Nie ma takiej opcji. Moim zadaniem jest uchwycić Was w takiej pozycji i momencie, które będą korzystne. I nawet jeśli nie znam min i oblicz, w których czujecie się najładniej, to nic nie szkodzi. Bo istnieje szansa że to inne oblicze, które dostrzegę, okaże się nowym spojrzeniem na samego siebie.

Dlatego lubię reportaż i jego podpatrzone momenty. Tę reakcje sfotografowanej osoby na własną minę, której nigdy dotąd nie widziała.

Chciałabym czasem stawać się odrobinę niewidzialna na sesji, wykonując swoją pracę z cienia. Podpatrywać i chwytać chwile, które umknęłyby zapomniane, gdyby nie zdjęcia.

Czy taka jest główną rola zdjęć? Bycie dowodem wspomnień? Czasami zastanawiam się po co komu zdjęcia? Przecież świat jest zalewany milionem podobnych każdego dnia. Takie mamy czasy, że coraz więcej chcemy uwieczniać i pokazywać. Choć myślę że to pragnienie istniało jeszcze przed era Internetu. W czasach gdy zrobiono pierwsze zdjęcie, a tym samym udowodniono że jest ono możliwe.

Ubolewam nad rozterkami szukając sensu swojej pracy. Uwielbiam fotografować i czynność ta wynika przede wszystkim z mojego zamiłowania, niż pobudek biznesowych. I z jednej strony wiem, że wykonuję kolejne zdjęcie, być może podobne do tysiąca zrobionych już zdjęć. Jednak nie umiem się oprzeć tej czynności. Pochłania mnie całą, gdy już się jej oddaję. I czy to źle że powstają kolejne rejestry wspomnień? Czy nie są to namacalne dowody na to, że świat jest wyjątkowym miejscem, skoro pozwala na coś tak nieprawdopodobnego jak złapanie kolorów i światła danej chwili w prostokątnym obrazku?

Mnie to wciąż nie mieści się w głowie 😀

Każdy z nas pisze swoją historię. Każdy z nas w głębi duszy podoba się sobie taki jaki jest. Każdy lubi patrzeć na siebie na zdjęciu.

Czasem ta jedna złapana sekunda może mieć ogromne znaczenie na sporą część naszego życia. Przypominając osoby i ważne sytuacje, które zostały zapomniane albo zepchnięte na dalszy plan.
Przypomina ciepło, które istniało w tamtym momencie. Nawet jeśli była to ustawiona chwila, w która fotograf zaingerował. To w dalszym ciągu byliście wy, wasze spojrzenia, uczucia i chwila nowego doświadczenia.

Myślę że warto mieć koło siebie takie pamiątki, albumy ze zdjęciami, do których się wraca w beznadziejne samotne wieczory. W dni, kiedy jesteśmy w rozsypce i jedynym czego nam trzeba to być może spojrzenie na siebie oczami kogoś innego. Ujrzenie w starych fotografiach tej osoby, którą jesteście na codzień, a której rutyna zatarła pamięć.

Dlatego czuje że chcę i muszę być tą osobą, która na was patrzy przez szkło aparatu. Chcę pokazywać Wasze twarze w sposób w który ja je widzę.

Bo choć dostrzegam niepewność i nieśmiałość, to w końcu następuje klik i ten moment odblokowania. Po nim Wasze spojrzenia są pełne szczęścia, z iskierką gotową na więcej.

A kartonowa przeprowadzkowa sesja? To tylko wycinek kawałka życia, po którym Kamila chciała mieć pamiątkę.
Lifestylowy portret ma to do siebie że nie wiele potrzebuje.
Płynność zdarzeń i dobrze wykadrowany moment. Nawet w nieskończonym domu pełnym kartonowych pudeł.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *